Pod wielki budynek z czerwonej cegły podjechały dwie
taksówki: czarna i żółta. Pierwsza z nich była odrobinę większa od drugiej. Na
przednim siedzeniu ciemniejszego pojazdu siedziała Amber, a na tylnim Mara
ściśnięta pomiędzy czterema różowymi walizkami i sześcioma torbami z ubraniami
blondynki. Jaffray sama nie do końca
wiedziała jakim cudem zgodziła się na te tortury. Kiedy w końcu po dwu i
półgodzinnej podróży brunetka wydostała się na świeże powietrze odetchnęła z
ulgą. Stanęła przy bagażniku i z pomocą kierowcy wyciągnęła swoją niewielką
ciemno-zieloną walizkę, która była otoczona kolejnymi kilkunastoma bagażami jej
towarzyszki. Właśnie wtedy podszedł do niej wysoki ciemny blondyn o niebieskich
oczach i dwójka jego przyjaciół.
-Jaffrey!- Jerom krzyknął na przywitanie po czym przytulił
znacznie niższą od siebie dziewczynę.
- Cześć Jerom.- Mara uśmiechnęła się na jego widok, a następnie
zwróciła się do pozostałej dwójki.- Chłopaki!- przytuliła na raz Alfiego i
Fabiana. – Co u was? Próbowałam dzwonić, ale chyba się na mnie obraziliście.
Obydwoje nie odbieraliście.
- Tak jakoś wyszło.- Fabian uśmiechnął się tylko i wzruszył
ramionami.
- A ja nie odbierałem, bo mój pies wrzucił mi telefon do
wody.- Alfie próbowała się wytłumaczyć.
- Stary ale ty nie masz psa.- kiedy blondyn to powiedział
wszyscy zaczęli się śmiać. Właśnie wtedy podeszła do nich zdenerwowana Amber obładowana
swoimi torbami.
- Może ktoś by mi w końcu pomógł! Właśnie wczoraj zrobiłam
sobie paznokcie i nie chciałabym ich zniszczyć. – te słowa sprawiły, że cała
czwórka zaczęła śmiać się jeszcze bardziej. Po chwili chłopcy zdołali podnieść
wszystkie torby dziewczyny nie zapominając oczywiście o swoich. Mara również
postanowiła im pomóc. Chwyciła dwie najmniejsze kolorowe torebki i powolutku
potruchtała za nimi. Chwile później wszyscy byli już w staroświeckim holu z wysokimi
schodami, kolorowym witrażem w oknach i pięknym szklanym żyrandolem. Od ich
wyjazdu nic się nie zmieniło. W sumie nawet nie było za wiele czasu na zmiany.
Przecież to tylko dwa tygodnie. W domu panowała kompletna pustka i cisza.
Wnętrze starej ceglanej budowli wyglądało tak jakby czas się tam zatrzymał.
Staroświeckie meble i cały wystrój pomieszczeń mógł u niektórych osób wywoływać
lęk. W czasie roku szkolnego zawsze było tam głośno i radośnie. Nie wliczając w
to oczywiście ukrytych w piwnicy zmyślnych pułapek czyniących krzywdę,
strasznej egipskiej zjawy, oraz perspektywy rychłej śmierci w razie
niewykonania zadania. Kiedy w końcu Alfie doczołgał się z ostatnią torbą Amber
padł zmęczony na fotel stojący pod schodami. Właśnie wtedy z salonu wybiegła
przeszczęśliwa Trudy. Natychmiast zaczęła wszystkich witać, gorąco ich
przytulając.
- Nawet nie wiecie jak za wami tęskniłam, skarby wy moje!-
kobieta nie mogła opanować radości. Skakała jak małe dziecko. Mogło by się
wydawać, że cieszy się na ich widok tak jakby wrócili do domu po kilkuletniej
wojnie. Samych mieszkańców domu Anubisa te zachowanie Trudy zbytnio nie
zaskoczyło. Zawsze taka była: energiczna, wiecznie radosna, spontaniczna,
uśmiechnięta. W przejściu do salonu stała Vera. Opierała się o framugę drzwi i
przyglądała tej zwariowanej sytuacji. Trudy nadal nie mogła nacieszyć się
widokiem swoich ulubieńców. Każdy z nich został przez nią co najmniej dwa razy wyściskany
i ucałowany. Za to ona była bardziej na uboczu nie brała udziału w tym
wszystkim tak jakby jej tam nie było.
- A ze mną nikt się nie przywita?- pytanie Very zadziałało
niczym głośny gong. Wszyscy nagle umilkli. Młodzież rozglądała się nerwowo po
całym pomieszczeniu szerokim łukiem omijając opiekunkę. Nikt za specjalnie za
nią nie przepadał, zwłaszcza dlatego, że trzymała z Victorem. Nie interesowała
się nimi tak jak Trudy. Była bardziej surowa i tajemnicza. Nagle Marę dotknęło uczucie jakiego wcześniej nie
doznała. Poczuła, że spływa z niej cały gniew, złość i zdenerwowanie, które
czuła do Very od czasu incydentu z artykułem, który o niej napisała. Nie
wiedziała dlaczego, ale tak po prostu nagle jej przeszło, jakby za muśnięciem czarodziejskiej
różdżki. Poczuła się tak jakby Vera była jej osobą tak bliską jak rodzona
siostra.
- Ja za tobą bardzo tęskniłam.-
Mara wyszeptała cicho po czym podeszła do opiekunki i serdecznie ją przytuliła.
Sama Devenish była bardzo zaskoczona. Stanęła sztywno i dopiero po chwili
odwzajemniła uścisk. Nawet nie pomyślała, żeby to właśnie osoba, która mogła
wylecieć ze szkoły z jej winy wita ją jako pierwsza i to jeszcze w taki sposób.
Jednak pomimo zaskoczenia, nie przeszkadzało jej to, a nawet sprawiało jej to
przyjemność. Po chwili do Mary i Very dołączyła też Trudy, a wraz za nią Amber
i Alfie z całą resztą. Znów zrobiło się głośno, od śmiechu i okrzyków
świadczących o duszeniu danej osoby. „Grupowe tulenie” trwało w najlepsze kiedy
do holu weszli Eddie, Patricia i Joy. Chłopak kiedy tylko zobaczył co się
dzieje natychmiast chwycił za rękę swoją dziewczynę i jej przyjaciółkę
dołączając się do tej roześmianej bandy. Powitanie trwało jeszcze kilka minut,
po czym wszyscy pośpiesznie pobiegli na przygotowaną przez Verę i Trudy
powitalną kolację.
----------------------------------------------
Chciałam na wstępie przeprosić za porę dodania wpisu i za to opóźnienie, ale było to spowodowane przyjazdem mojej przyjaciółki. Musiałam ją trochę oprowadzić po tym moim "prześlicznym" mieście :D Na razie to był najlepszy tydzień tych wakacji, ale jeszcze zobaczymy co się wydarzy. ;) Ale wracając do rozdziału miał on wyglądać trochę inaczej. Miał być już Nina, i Victor miał już wkroczyć do akcji i miało się dziać, i miały być pościgi, i radiowozy, i te morderstwa, ta akcja tak rozwinięta WoW WoW. A tak na poważnie to po prostu miała być już Nina, ale nie wyszło, bo wpadłam na ten idiotyczny pomysł z tuleniem. O.o Jak byłam mała za dużo naoglądałam się Teletubisiów i teraz przez to co chwilę muszę wcisnąć coś w stylu "Teletubisie mówią tulimy! Tulimy!" ;-; Obiecuję nigdy więcej czegoś takiego. Jeszcze tylko ten rozdział był taki bardziej rozpoczynający, w następnych już powinna rozwinąć się jakaś akcja. Chyba, że znów wcisnę jakieś zbędne czułości, ale wtedy będziecie mogli mnie zjeść. XD
Panna Jaffray i jej kot śpiący na parapecie <3